Archiwum transmisji online >><kliknij tutaj>

czwartek, 9 sierpnia 2012

Dzień szesnasty: Sieradz - Rychłocice

Dzień rozpoczęliśmy od niespodzianki przygotowanej przez nasze gospodynie. Dwunaste urodziny Przemka uczciliśmy z rana tortem. Nie pamiętamy czy kiedykolwiek tak wcześnie jedliśmy już kiedyś tort. Może gdzieś nad ranem na weselu... Szybkie śniadanie, dużo słodkości, którymi obdarowały nas na drogę gospodynie i w drogę na mszę św. o godz. 7:00.

Zdjęcia: Zdzisław Filipowicz oraz Maciek i Wojtek

Z rana pogoda była wymarzona do marszu. Maciek postanowił wziąć ostatnią (czwartą) tubę na plecy, aby znów poczuć zew pielgrzymkowego trudu. Zbyt długo się nią jednak nie nacieszył. Po ok. 2,5 km drogi trzeba było tubę odłączyć, gdyż nie dochodził do niej sygnał od wzmacniacza. A ponieważ nigdzie z tyłu nie było widać białego Ducato z bratem Pawłem (gdzie można by tubę załadować na samochód), więc przez kolejne 2 km trzeba było nieść odłączoną tubę i kabel w ręku. Idący z tyłu zastanawiali się czy to jakaś nowa forma pokuty, którą sobie pielgrzym nałożył, a inni nie mogli się nadziwić, że czwarta tuba raz idzie przy środku jezdni, raz w środku grupy, a innym razem bliżej pobocza. Zwykle bowiem tuby idą w jednej lini, przy środku jezdni. Wreszcie dojechał Ducato i można było pozbyć się zbędnej tuby.

Z konferencji ks. Kierownika tego dnia warto zapamiętać następujące słowa:
- rzeczywistość studencka (akademicka) nie jest anielska i księża o tym wiedzą; nie myślcie, że księża i biskupi są nieświadomi i naiwni; upijanie się, narkotyzowanie się i rozpusta uchodzą za normę;
- duszpasterstwo akademickie obejmuje od 1-3% studentów, cała reszta jest po większej części religijnie obojętna; część pewnie nie odczuwa potrzeby duszpasterskiego zaangażowania;
- i ci, którzy są już (lub dopiero mają być) ludźmi wykształconymi w Polsce są od Pana Jezusa żywego bardzo daleko;
- jednym z zarzutów młodzieży akademickiej, która się spowiada (czyli ok. 20% młodzieży) jest to, że spowiednik zbacza z tematu i słuchając lekceważy trudności, które ktoś ma w dziedzinie wiary;
- jedna z osób podczas spowiedzi powiedziała, że ma wątpliwości, na co ksiądz odrzekł, że jest tyle dowodów na istnienie Boga, że nie powinna mieć wątpliwości;
- to jednak nie zamyka problemu, bo tylko „krowa nie ma wątpliwości”; człowiek wierzący ma prawo mieć wątpliwości; czasami te wątpliwości wynikają z naszego lenistwa (nie chce nam się sięgnąć np. do Katechizmu Kościoła Katolickiego lub innych źródeł drukowanych);
- ale istnieją faktycznie wątpliwości tam, gdzie człowiek szuka Boga, gdzie się formuje;
- księża też mają wątpliwości w wierze i to straszniejsze niż ci, którzy są dalej;
- ktoś, kto studiuje Pismo św. przez wiele lat i siedzi w tych zagadnieniach na codzień, wcale nie jest bezpieczny od wątpliwości w wierze;
- jest możliwe, że można utracić wiarę w Boga nawet, gdy jest się duchownym; „duchowny” to jest stare określenie i oznacza ono wszystkich ochrzczonych, napełnionych Duchem; a więc obejmuje nie tylko księży; w średniowieczu i jego popularnej doktrynie za wybranych uważano jedynie księży i zakonników, bo świeccy nie zajmowali się sprawami Bożymi;
- Sobór Watykański II dokonał prawdziwej rewolucji w tej materii przypominając, że duchownymi są wszyscy ochrzczeni;
- więc nazewnictwo „osoba duchowna”, „stan duchowny” jest tradycyjne;
- młodzi mają częściej trudności w wierze, bo człowiek dojrzewa, kształtuje się, szuka prawdy (jest ciekaw poznania prawdy); poszukiwanie prawdy to także trudności;
- niekiedy spowiednik bagatelizuje trudności w wierze; tymczasem wątpliwości w wierze są czasami dramatyczne;
- jeśli wierzący ma wątpliwości, to pierwszym, który powinien o tym usłyszeć jest spowiednik; powinien je razem z penitentem złagodzić albo rzucić nieco światła na te ciemności; jeżeli spowiednik jest szblonowy i postępuje według pewnego schematu (mówi tylko: kochaj Pana Jezusa, więcej się módl, udzielam ci rozgrzeszenia, itp.), to do kogo jeszcze może pójść ten biedny młody człowiek (student czy studentka)?
- młodość to taki czas, kiedy człowiek szuka prawdy – nawet trochę to prowokuje; wyśmiewa to, co święte, gdyż oczekuje potwierdzenia;
- takie postępowanie spowiednika jest kontrproduktywne i szkodliwe, i niewystarczające;
- inną sprawą jest zbytni pośpiech: odbiera on temu sakramentowi charakter mistyczny, podniosły; spowiedź odpustowa czy rekolekcyjna, czyli masowa, uniemożliwia spowiednikowi przeprowadzenie dobrej rozmowy z penitentem; spowiednik ma bowiem świadomość, że ludzie czekają; przychodzą wtedy spowiednikowi do głowy gotowe formułki i środki zaradcze;
- taki spowiednik przypomina lekarza, który stosuje zasadę „na wszystko aspiryna”; przepisuje ją pacjentowi, który przychodzi do niego z bólem zęba czy ucha, ale i takiemu, który ma poważniejsze dolegliwości, np. złamanie nogi;
- sakrament pojednania ma być okazją do ożywczego dialogu, a nie jakąś namiastką tego dialogu;
- młodzież skarży się także, że jako pokutę zadaje się jakąś litanię czy inną modlitwę, która nijak się ma do sytuacji tego, który wyznaje grzechy;
- niektórzy święci podkreślają, że spowiednik powinien być człowiekiem, który doskonale zna teologię; św. Teresa z Avila podległym siostrom przełożonym w innych placówkach w Hiszpanii zalecała, by dobierały sobie niekoniecznie świątobliwego spowiednika, ale raczej mądrego (mądrego Bożą mądrością);
- dobra spowiedź to przede wszystkim nawiązanie bliższego kontaktu spowiadającego się ze spowiednikiem; zadając odpowiednie pytania, można sobie wyrobić zdanie o penitencie; wyjaśnić wątpliwości co do jego poziomu intelektualnego; spowiednik może zalecić mu konkretną literaturę do przeczytania;
- niektórzy spowiednicy za pokutę dają do przeczytania całą książkę albo księgę Pisma św. – świadczy to o wielkiej mądrości takiego spowiednika; ale jak to wspomniano wczoraj o wielkość pokuty można się spierać, jeżeli pokuta przekracza nasze możliwości;
- spowiedź będzie dobra, gdy znajdzie się wspólny język z kapłanem i nastąpi wzajemne zrozumienie;
- w tym miejscu warte przytoczenia są słowa pewnej dziewczyny:

Do spowiedzi wolałam iść do ojca zakonnego. Spowiedź była zawsze najbardziej uroczysta. To była wspólna spowiedź, zanoszona do stóp Boga. W tej wędrówce kapłan sprawował funkcję wyjednującego łaski dla mnie. Czułam, że obaj idziemy do Boga z tym balastem grzechów i że spowiednik wstawi się za mną do Boga. Ksiądz natomiast, zwłaszcza w wieku podeszłym, słucha, przerywa, łaje, mruczy. Klęczę zalana wstydem, ale nie żalem i skruchą. A przecież nie o wstyd tu chodzi i to o taki płaski wstyd przed spowiednikiem. W swej wielkości sakrament pokuty ogranicza się do wyliczenia grzechów, przerywanego potępieniami i zadaniem pokuty. To nie jest spowiedź.

- wynika z tego jedno oczekiwanie po spowiedniku, że szukam zrozumienia;
- dopiero wtedy, gdy wszystkie objawy (nawet te wstydliwe) wyjawię „lekarzowi”, to wtedy dopiero ten, który słucha, może zadawać jakieś pytania pomocnicze;
- cały organizm jest jedną całością i jeśli gdzieś coś wysiada, to i w innym miejscu też może być nienajlepiej;
- porozumienie i zaufanie, które rodzi się między pacjentem a lekarzem, a w naszym przypadku miedzy penitentem a spowiednikiem, wywodzi się z umiejętności zadawania pytań, żeby można było postawić właściwą diagnozę; oprócz własnego doświadczenia i ogromnej wiedzy spowiednik, tak jak lekarz, musi mieć też w sobie sztukę empatii, czyli sztukę wczuwania się w położenie pacjenta lub penitenta;
- dużo jest na pewno spowiedników, którzy się nie przykładają albo mają podejście typowo „urzędowe”;
- Benedykt XVI pisząc o swoich spowiedziach, gdy był jeszcze młodym chłopakiem pisał, że nawet wtedy gdy chodził do spowiedzi formalnych (zaczynających się od wyznania grzechów, a kończących się na zadaniu pokuty i rozgrzeszeniu) – ten sakrament pojednania był w jego życiu owocny; i wcale niekonieczne jest to głębsze zrozumienie;
- pomiędzy stałym spowiednikiem a penitentem może powstać jakaś serdeczna więź, taka znajomość, która prowadzi do poczucia odpowiedzialności tego spowiednika za stałego penitenta czy penitentkę;
- jest taki gatunek chrześcijanina, który chce rosnąć „w głąb”, chce rosnąć w Chrystusie; wtedy stały spowiednik jest niezbędny, by poznał penitenta;
- to tak, jakby porównać człowieka chorego, który nieustannie zmienia lekarza; skołowany pacjent biegając od jednego do drugiego medyka na pewno dobrze leczony nie będzie; a w końcu przestanie ufać swym lekarzom;
- instytucja stałego spowiednika nie jest wcale tak popularna; i nie chodzi o to, że penitent nie szuka takiego spowiednika, ale dlatego, że spowiednicy takiej spowiedzi i praktyki nie chcą; mają obawę przed podjęciem się takiego obowiązku; uciekają od stałej opieki nad kimś kto ten stałej posługi potrzebuje; panuje powszechna „spychologia” wśród księży;
- to jest krzyż, to jest odpowiedzialność, to jest świadomość, że ksiądz odpowiada – może nawet bardziej niż lekarz – za zdrowie i życie penitental taki spowiednik staje się współodpowiedzialny za czyjeś zbawienie;
- nie ma co takich kapłanów od odpowiedzialności osądzać, ale trzeba powiedzieć, że podjęcie się roli stałego spowiednika przez księdza jest zadaniem trudnym i poważnym wyzwaniem; często ta odmowa nie płynie z jakiegoś lenistwa czy małoduszności, ale raczej poczucia własnej niegodności;
- ale skoro Pan Bóg kogoś takiego kieruje do kapłana, kto potrzebuje stałego spowiednika, to można to odczytywać jako znak wielkiej łaski;
- stały spowiednik jest w szczególnej relacji ze swoim penitentem lub penitentką; poznaje stopniowo podczas rozmowy walory, zalety, charakter i osobowość człowieka (na tyle, oczywiście, na ile druga strona zechce się ujawnić; i na ile sam ma wiedzę teologiczną i psychologiczną, a nawet psychiatryczną);
- z życiem duchowym wiążą się bowiem pewne niedociągnięcia i niedostatki psychiczne; mogą pojawić się także problemy związane ze zdrowiem psychicznym; spowiednik powinien w takich sytuacjach umieć odpowiednio zareagować, np. gdy penitent czy penitentka mówi, że ma objawienia, słyszy jakieś głosy lub widzi jakieś postaci święte; spowiednik musi być do takich niezwyczajnych sytuacji przygotowany;
- gdy ma się już w pewnym wieku stałego spowiednika, to istotną sprawą jest to, by ten spowiednik był także kimś, kto doprowadza człowieka do decyzji o małżeństwie czy życiu zakonnym lub pozostania w samotności; powinien zatem być przewodnikiem, który towarzyszy w drodze, podaje rękę i który czuwa, ale tego człowieka w jego decyzji NIE ZASTĄPI; nie odbiera mu wolności i nie narzuca mu swej opinii;
- spowiednik o apodyktycznej naturze mógłby łatwo narzucać swoje zdanie penitentowi, a dla samego penitenta takie postępowanie mogłoby się okazać nawet życiową katastrofą.
Po godzinnym odpoczynku pod sklepem w Stoczkach, ruszyliśmy w stronę Burzenina. Tam przygotowana była już dla nas zupa. Brat Leon od razu zajął się naprawą wzmacniacza i czyszczeniem zaśniedziałych styków, a reszta udała się na posiłek. Młodzież miała na placu wiele atrakcji: od boiska do gry w koszykówkę i siatkówkę, po małą karuzelę, piaskownicę i zjeżdżalnię. Wielu z tych możliwości skorzystało i zaczęto grę. Czterech braci przy stole na powietrzu zaczęło grać w brydża. Część grupy rozłożyła się na trawie, by wyprostować zbolałe kończyny. Było ciepło, ale pod koniec postoju lekko zaczął padać deszczyk, który dał sygnał, że pora wstawać z odpoczynku i ruszać w dalszą drogę.

Ostatni postój przed Rychłocicami trwał ok. 30 min i było jeszcze słonecznie. Na końcowych kilometrach złapała nas jednak ulewa, która przemoczyła wielu z nas obuwie, a niektórym także ubranie. Do kościoła w Rychłocicach doszliśmy w strugach deszczu, a ten przestał padać dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy schronienie w miejscowym kościele. Rozdzielono noclegi: część pielgrzymów trafiła na kwatery; dziewczyny poszły do remizy, a chłopakom przypadła szkoła.

Wojtek z Maćkiem trafili do pani Heleny, którą w ostatnich miesiącach mocno doświadczył los. Wraz ze swoją córką i zięciem przyjęła nas życzliwie, choć spodziewała się, że na nocleg przyjdą dwie dziewczyny. Rozmawialiśmy o życiu, krawiectwie i o jej krzepie. Gdyby sama przypadkowo nie wspomniała ile ma lat, to byśmy nie uwierzyli, że liczy sobie już 87 wiosen. Z całej rodziny miejscowy ksiądz proboszcz lubi najbardziej właśnie ją, gdyż jest niezwykle pogodną osobą.

Pod wieczór rozegrano mecz: pielgrzymi kontra miejscowi. Dostaliśmy 7:5, ale walka była zacięta a sam mecz emocjonujący. Kilka bramek udało nam się nawet nakręcić. Po meczu krótki apel na boisku i prędko na nocleg.

Rano pani Helena krzątała się po 6 rano, byśmy czasem głodni nie wyszli. Maciek zjadł przed wyjściem, ale Wojtek postanowił, że z racji piątku podejmie post. Nie wiedział jeszcze wtedy jak wielkie cierpienie czeka go przed wieczorem, bo w Ignacowie rodzina Cieślów szykowała się, by podjąć pielgrzymów iście po królewsku.