Dzień rozpoczęliśmy od
niespodzianki przygotowanej przez nasze gospodynie. Dwunaste urodziny
Przemka uczciliśmy z rana tortem. Nie pamiętamy czy kiedykolwiek
tak wcześnie jedliśmy już kiedyś tort. Może gdzieś nad ranem na
weselu... Szybkie śniadanie, dużo słodkości, którymi
obdarowały nas na drogę gospodynie i w drogę na mszę św. o godz.
7:00.
Zdjęcia: Zdzisław Filipowicz oraz Maciek i Wojtek
Z rana pogoda była
wymarzona do marszu. Maciek postanowił wziąć ostatnią (czwartą)
tubę na plecy, aby znów poczuć zew pielgrzymkowego trudu.
Zbyt długo się nią jednak nie nacieszył. Po ok. 2,5 km drogi
trzeba było tubę odłączyć, gdyż nie dochodził do niej sygnał
od wzmacniacza. A ponieważ nigdzie z tyłu nie było widać białego
Ducato z bratem Pawłem (gdzie można by tubę załadować na
samochód), więc przez kolejne 2 km trzeba było nieść
odłączoną tubę i kabel w ręku. Idący z tyłu zastanawiali się
czy to jakaś nowa forma pokuty, którą sobie pielgrzym
nałożył, a inni nie mogli się nadziwić, że czwarta tuba raz
idzie przy środku jezdni, raz w środku grupy, a innym razem bliżej
pobocza. Zwykle bowiem tuby idą w jednej lini, przy środku jezdni.
Wreszcie dojechał Ducato i można było pozbyć się zbędnej tuby.
Z konferencji ks.
Kierownika tego dnia warto zapamiętać następujące słowa:
- rzeczywistość
studencka (akademicka) nie jest anielska i księża o tym wiedzą;
nie myślcie, że księża i biskupi są nieświadomi i naiwni;
upijanie się, narkotyzowanie się i rozpusta uchodzą za normę;
- duszpasterstwo
akademickie obejmuje od 1-3% studentów, cała reszta jest po
większej części religijnie obojętna; część pewnie nie odczuwa
potrzeby duszpasterskiego zaangażowania;
- i ci, którzy są
już (lub dopiero mają być) ludźmi wykształconymi w Polsce są od
Pana Jezusa żywego bardzo daleko;
- jednym z zarzutów
młodzieży akademickiej, która się spowiada (czyli ok. 20%
młodzieży) jest to, że spowiednik zbacza z tematu i słuchając
lekceważy trudności, które ktoś ma w dziedzinie wiary;
- jedna z osób
podczas spowiedzi powiedziała, że ma wątpliwości, na co ksiądz
odrzekł, że jest tyle dowodów na istnienie Boga, że nie
powinna mieć wątpliwości;
- to jednak nie zamyka
problemu, bo tylko „krowa nie ma wątpliwości”; człowiek
wierzący ma prawo mieć wątpliwości; czasami te wątpliwości
wynikają z naszego lenistwa (nie chce nam się sięgnąć np. do
Katechizmu Kościoła Katolickiego lub innych źródeł
drukowanych);
- ale istnieją
faktycznie wątpliwości tam, gdzie człowiek szuka Boga, gdzie się
formuje;
- księża też mają
wątpliwości w wierze i to straszniejsze niż ci, którzy są
dalej;
- ktoś, kto studiuje
Pismo św. przez wiele lat i siedzi w tych zagadnieniach na codzień,
wcale nie jest bezpieczny od wątpliwości w wierze;
- jest możliwe, że
można utracić wiarę w Boga nawet, gdy jest się duchownym;
„duchowny” to jest stare określenie i oznacza ono wszystkich
ochrzczonych, napełnionych Duchem; a więc obejmuje nie tylko
księży; w średniowieczu i jego popularnej doktrynie za wybranych
uważano jedynie księży i zakonników, bo świeccy nie
zajmowali się sprawami Bożymi;
- Sobór Watykański
II dokonał prawdziwej rewolucji w tej materii przypominając, że
duchownymi są wszyscy ochrzczeni;
- więc nazewnictwo
„osoba duchowna”, „stan duchowny” jest tradycyjne;
- młodzi mają częściej
trudności w wierze, bo człowiek dojrzewa, kształtuje się, szuka
prawdy (jest ciekaw poznania prawdy); poszukiwanie prawdy to także
trudności;
- niekiedy spowiednik
bagatelizuje trudności w wierze; tymczasem wątpliwości w wierze są
czasami dramatyczne;
- jeśli wierzący ma
wątpliwości, to pierwszym, który powinien o tym usłyszeć
jest spowiednik; powinien je razem z penitentem złagodzić albo
rzucić nieco światła na te ciemności; jeżeli spowiednik jest
szblonowy i postępuje według pewnego schematu (mówi tylko:
kochaj Pana Jezusa, więcej się módl, udzielam ci
rozgrzeszenia, itp.), to do kogo jeszcze może pójść ten
biedny młody człowiek (student czy studentka)?
- młodość to taki
czas, kiedy człowiek szuka prawdy – nawet trochę to prowokuje;
wyśmiewa to, co święte, gdyż oczekuje potwierdzenia;
- takie postępowanie
spowiednika jest kontrproduktywne i szkodliwe, i niewystarczające;
- inną sprawą jest
zbytni pośpiech: odbiera on temu sakramentowi charakter mistyczny,
podniosły; spowiedź odpustowa czy rekolekcyjna, czyli masowa,
uniemożliwia spowiednikowi przeprowadzenie dobrej rozmowy z
penitentem; spowiednik ma bowiem świadomość, że ludzie czekają;
przychodzą wtedy spowiednikowi do głowy gotowe formułki i środki
zaradcze;
- taki spowiednik
przypomina lekarza, który stosuje zasadę „na wszystko
aspiryna”; przepisuje ją pacjentowi, który przychodzi do
niego z bólem zęba czy ucha, ale i takiemu, który ma
poważniejsze dolegliwości, np. złamanie nogi;
- sakrament pojednania ma
być okazją do ożywczego dialogu, a nie jakąś namiastką tego
dialogu;
- młodzież skarży się
także, że jako pokutę zadaje się jakąś litanię czy inną
modlitwę, która nijak się ma do sytuacji tego, który
wyznaje grzechy;
- niektórzy święci
podkreślają, że spowiednik powinien być człowiekiem, który
doskonale zna teologię; św. Teresa z Avila podległym siostrom
przełożonym w innych placówkach w Hiszpanii zalecała, by
dobierały sobie niekoniecznie świątobliwego spowiednika, ale
raczej mądrego (mądrego Bożą mądrością);
- dobra spowiedź to
przede wszystkim nawiązanie bliższego kontaktu spowiadającego się
ze spowiednikiem; zadając odpowiednie pytania, można sobie wyrobić
zdanie o penitencie; wyjaśnić wątpliwości co do jego poziomu
intelektualnego; spowiednik może zalecić mu konkretną literaturę
do przeczytania;
- niektórzy
spowiednicy za pokutę dają do przeczytania całą książkę albo
księgę Pisma św. – świadczy to o wielkiej mądrości takiego
spowiednika; ale jak to wspomniano wczoraj o wielkość pokuty można
się spierać, jeżeli pokuta przekracza nasze możliwości;
- spowiedź będzie
dobra, gdy znajdzie się wspólny język z kapłanem i nastąpi
wzajemne zrozumienie;
- w tym miejscu warte
przytoczenia są słowa pewnej dziewczyny:
„Do spowiedzi
wolałam iść do ojca zakonnego. Spowiedź była zawsze najbardziej
uroczysta. To była wspólna spowiedź, zanoszona do stóp
Boga. W tej wędrówce kapłan sprawował funkcję
wyjednującego łaski dla mnie. Czułam, że obaj idziemy do Boga z
tym balastem grzechów i że spowiednik wstawi się za mną do
Boga. Ksiądz natomiast, zwłaszcza w wieku podeszłym, słucha,
przerywa, łaje, mruczy. Klęczę zalana wstydem, ale nie żalem i
skruchą. A przecież nie o wstyd tu chodzi i to o taki płaski wstyd
przed spowiednikiem. W swej wielkości sakrament pokuty ogranicza się
do wyliczenia grzechów, przerywanego potępieniami i zadaniem
pokuty. To nie jest spowiedź.”
- wynika z tego jedno
oczekiwanie po spowiedniku, że szukam zrozumienia;
- dopiero wtedy, gdy
wszystkie objawy (nawet te wstydliwe) wyjawię „lekarzowi”, to
wtedy dopiero ten, który słucha, może zadawać jakieś
pytania pomocnicze;
- cały organizm jest
jedną całością i jeśli gdzieś coś wysiada, to i w innym
miejscu też może być nienajlepiej;
- porozumienie i
zaufanie, które rodzi się między pacjentem a lekarzem, a w
naszym przypadku miedzy penitentem a spowiednikiem, wywodzi się z
umiejętności zadawania pytań, żeby można było postawić
właściwą diagnozę; oprócz własnego doświadczenia i
ogromnej wiedzy spowiednik, tak jak lekarz, musi mieć też w sobie
sztukę empatii, czyli sztukę wczuwania się w położenie pacjenta
lub penitenta;
- dużo jest na pewno
spowiedników, którzy się nie przykładają albo mają
podejście typowo „urzędowe”;
- Benedykt XVI pisząc o
swoich spowiedziach, gdy był jeszcze młodym chłopakiem pisał, że
nawet wtedy gdy chodził do spowiedzi formalnych (zaczynających się
od wyznania grzechów, a kończących się na zadaniu pokuty i
rozgrzeszeniu) – ten sakrament pojednania był w jego życiu
owocny; i wcale niekonieczne jest to głębsze zrozumienie;
- pomiędzy stałym
spowiednikiem a penitentem może powstać jakaś serdeczna więź,
taka znajomość, która prowadzi do poczucia odpowiedzialności
tego spowiednika za stałego penitenta czy penitentkę;
- jest taki gatunek
chrześcijanina, który chce rosnąć „w głąb”, chce
rosnąć w Chrystusie; wtedy stały spowiednik jest niezbędny, by
poznał penitenta;
- to tak, jakby porównać
człowieka chorego, który nieustannie zmienia lekarza;
skołowany pacjent biegając od jednego do drugiego medyka na pewno
dobrze leczony nie będzie; a w końcu przestanie ufać swym
lekarzom;
- instytucja stałego
spowiednika nie jest wcale tak popularna; i nie chodzi o to, że
penitent nie szuka takiego spowiednika, ale dlatego, że spowiednicy
takiej spowiedzi i praktyki nie chcą; mają obawę przed podjęciem
się takiego obowiązku; uciekają od stałej opieki nad kimś kto
ten stałej posługi potrzebuje; panuje powszechna „spychologia”
wśród księży;
- to jest krzyż, to jest
odpowiedzialność, to jest świadomość, że ksiądz odpowiada –
może nawet bardziej niż lekarz – za zdrowie i życie penitental
taki spowiednik staje się współodpowiedzialny za czyjeś
zbawienie;
- nie ma co takich
kapłanów od odpowiedzialności osądzać, ale trzeba
powiedzieć, że podjęcie się roli stałego spowiednika przez
księdza jest zadaniem trudnym i poważnym wyzwaniem; często ta
odmowa nie płynie z jakiegoś lenistwa czy małoduszności, ale
raczej poczucia własnej niegodności;
- ale skoro Pan Bóg
kogoś takiego kieruje do kapłana, kto potrzebuje stałego
spowiednika, to można to odczytywać jako znak wielkiej łaski;
- stały spowiednik jest
w szczególnej relacji ze swoim penitentem lub penitentką;
poznaje stopniowo podczas rozmowy walory, zalety, charakter i
osobowość człowieka (na tyle, oczywiście, na ile druga strona
zechce się ujawnić; i na ile sam ma wiedzę teologiczną i
psychologiczną, a nawet psychiatryczną);
- z życiem duchowym
wiążą się bowiem pewne niedociągnięcia i niedostatki
psychiczne; mogą pojawić się także problemy związane ze zdrowiem
psychicznym; spowiednik powinien w takich sytuacjach umieć
odpowiednio zareagować, np. gdy penitent czy penitentka mówi,
że ma objawienia, słyszy jakieś głosy lub widzi jakieś postaci
święte; spowiednik musi być do takich niezwyczajnych sytuacji
przygotowany;
- gdy ma się już w
pewnym wieku stałego spowiednika, to istotną sprawą jest to, by
ten spowiednik był także kimś, kto doprowadza człowieka do
decyzji o małżeństwie czy życiu zakonnym lub pozostania w
samotności; powinien zatem być przewodnikiem, który
towarzyszy w drodze, podaje rękę i który czuwa, ale tego
człowieka w jego decyzji NIE ZASTĄPI; nie odbiera mu wolności i
nie narzuca mu swej opinii;
- spowiednik o
apodyktycznej naturze mógłby łatwo narzucać swoje zdanie
penitentowi, a dla samego penitenta takie postępowanie mogłoby się
okazać nawet życiową katastrofą.
Po godzinnym odpoczynku
pod sklepem w Stoczkach, ruszyliśmy w stronę Burzenina. Tam
przygotowana była już dla nas zupa. Brat Leon od razu zajął się
naprawą wzmacniacza i czyszczeniem zaśniedziałych styków, a
reszta udała się na posiłek. Młodzież miała na placu wiele
atrakcji: od boiska do gry w koszykówkę i siatkówkę,
po małą karuzelę, piaskownicę i zjeżdżalnię. Wielu z tych
możliwości skorzystało i zaczęto grę. Czterech braci przy stole
na powietrzu zaczęło grać w brydża. Część grupy rozłożyła
się na trawie, by wyprostować zbolałe kończyny. Było ciepło,
ale pod koniec postoju lekko zaczął padać deszczyk, który
dał sygnał, że pora wstawać z odpoczynku i ruszać w dalszą
drogę.
Ostatni postój
przed Rychłocicami trwał ok. 30 min i było jeszcze słonecznie. Na
końcowych kilometrach złapała nas jednak ulewa, która
przemoczyła wielu z nas obuwie, a niektórym także ubranie.
Do kościoła w Rychłocicach doszliśmy w strugach deszczu, a ten
przestał padać dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy schronienie w
miejscowym kościele. Rozdzielono noclegi: część pielgrzymów
trafiła na kwatery; dziewczyny poszły do remizy, a chłopakom
przypadła szkoła.
Wojtek z Maćkiem trafili do pani Heleny, którą w ostatnich miesiącach mocno doświadczył los. Wraz ze swoją córką i zięciem przyjęła nas życzliwie, choć spodziewała się, że na nocleg przyjdą dwie dziewczyny. Rozmawialiśmy o życiu, krawiectwie i o jej krzepie. Gdyby sama przypadkowo nie wspomniała ile ma lat, to byśmy nie uwierzyli, że liczy sobie już 87 wiosen. Z całej rodziny miejscowy ksiądz proboszcz lubi najbardziej właśnie ją, gdyż jest niezwykle pogodną osobą.
Pod wieczór rozegrano mecz: pielgrzymi kontra miejscowi. Dostaliśmy 7:5, ale walka była zacięta a sam mecz emocjonujący. Kilka bramek udało nam się nawet nakręcić. Po meczu krótki apel na boisku i prędko na nocleg.
Rano pani Helena krzątała się po 6 rano, byśmy czasem głodni nie wyszli. Maciek zjadł przed wyjściem, ale Wojtek postanowił, że z racji piątku podejmie post. Nie wiedział jeszcze wtedy jak wielkie cierpienie czeka go przed wieczorem, bo w Ignacowie rodzina Cieślów szykowała się, by podjąć pielgrzymów iście po królewsku.